Polscy siatkarze i trener Nikola Grbić mają już z całą pewnością dość pytań związanych z igrzyskami i na turniej olimpijski, ale im bliżej jego ogłoszenia, tym bardziej oczywiste, że tych pytań nie da się uniknąć.
Bartosz Kurek – spytany o to, jak zawodnicy radzą sobie z wydłużającym się oczekiwaniem na „najboleśniejszą selekcję” – proponuje dziennikarzom pewną grę. W międzyczasie Biało-Czerwonych czeka występ w półfinale Ligi Narodów, w którym będą mieli dużą przewagę nad rywalem. – Nie popieram tego – podkreślił Grbić.
Przepowiednia Śliwki
Trzy tygodnie temu, w meczu fazy interkontynentalnej LN w Fukuoce, Brazylijczycy szaleli w ataku, a bezradnym Polakom pozostało tylko to obserwować po drugiej stronie siatki. Skończyło się zwycięstwem ekipy z Ameryki Południowej 3:1.
W czwartkowy wieczór, w ćwierćfinale LN w Łodzi, zaczęła ona tak samo mocno, ale powtórki nie było – tym razem w czterech setach wygrali Biało-Czerwoni. – Wierzyliśmy, że zaraz wrócimy do gry, że nie będą mogli tak grać przez cały . Olek Śliwka żartował, że maksymalnie pociągną tak 2,5 seta i potem będziemy mieli szansę pograć – wspominał z uśmiechem środkowy Mateusz Bieniek.
Chwilę później Kurek mówił o stoczeniu siatkarskiej walki na boisku, ale i tej mentalnej, by nie ugiąć się pod presją świetnie radzących sobie rywali. Słowem-kluczem według Grbicia, które kilkakrotnie powtarzał, była tu zaś cierpliwość.
- Przez 1,5 seta nasz rywal grał najlepszą siatkówkę, jaką można. Nie mogliśmy posłać asa, a oni byli w stanie dogrywać piłkę do siatki. Nie byliśmy w stanie zagrać kontrataku, a to nakłada wielką presję, by zdobyć punkt z zagrywki.
- Nawet jeśli Brazylijczycy mieli piłkę odsuniętą od siatki, to wciąż mieli świetną skuteczność ataku. Przy takiej grze przeciwnika musisz być właściwie perfekcyjny. Nie możesz się jednak poddać, tylko robić konsekwentnie swoje i utrzymać poziom.
- Jeśli to nic nie da przy tak grającym rywalu i przegramy 0:3, to nie mogę nic powiedzieć, tylko bić im brawo – podsumował szkoleniowiec.
Tymi, którzy w końcówce drugiego seta zdobyli ważne punkty dla Polaków, byli Bartłomiej Bołądź, który wszedł na krótką zmianę oraz Bieniek, który wygranie seta i wyrównanie stanu rywalizacji w meczu przypieczętował asem.
„Rubryka najdziwniejszych punktów”
W piątek Polacy odpoczywają i czekają na wyłonienie półfinałowego rywala. Poznają go bowiem dopiero po zakończeniu – Francja, który rozpocznie się o godz. 17. W czwartek, przed spotkaniem Biało-Czerwonych, rywalizowali Japończycy z Kanadyjczykami. Azjaci w sobotę zmierzą się z lepszy z pary Słowenia – Argentyna.
Zwykle przy podziale ćwierćfinałów na dwa dni zespoły trafiające na siebie w kolejnym etapie mają spotkania tego samego dnia. W wariancie zastosowanym teraz w turnieju finałowym LN w Łodzi Polacy będą mieli przewagę niemal doby odpoczynku.
Do tego Francuzów lub Włochów czeka wymagające granie trzech meczów z rzędu. – Czy ten wariant jest dla mnie dziwny? Tak, nie popieram tego.
Ale co mogę zrobić? Jeśli miałbym wybierać, to wolałbym, byśmy grali najpierw dwa mecze z rzędu, a potem mieli dzień wolnego przed trzecim. To najlepsza opcja pod kątem odpoczynku – wskazał Serb.
Dodał, że prosił zaś, by Polacy grali w sobotę we wcześniejszym półfinale.
Czwartkowy pojedynek z Brazylią zostanie zapamiętany także za sprawą bardzo nietypowego punktu zdobytego przez Kurka. Pod koniec czwartego seta, w pogoni za piłką, wpadł w bandy oddzielające boisko od krzesełek dla rezerwowych i stojąc tyłem do boiska, przebił piłkę po skosie sposobem dolnym.
Na środku jeszcze skoczył, imitując blok, Jakub Kochanowski, ale piłka od razu spadła po stronie zaskoczonych Brazylijczyków, a kapitan Polaków uśmiechnięty i równie zaskoczony odbierał gratulacje od kolegów.
– Ta akcja trafi do mojego CV w rubryce najdziwniejszych punktów, jakie zdobyłem w życiu. Ale nie chciałbym, żebyśmy polegali na takich punktach. Tylko bardziej na tych wynikających z naszych umiejętności, a nie z przypadku – podkreślił 35-latek.
Kłopoty ze snem Grbicia. Kurek proponuje grę. „Nie ma co z tego robić fizyki kwantowej”
Tego ćwierćfinału – tak jak kilku jego kolegów – Kurek nie zaczął dobrze. W pierwszym secie przy 11 próbach miał zaledwie 18-procentową skuteczność w ataku. Grbić zapowiadał przed tym spotkaniem, że w składzie meczowym znajdzie się Bartłomiej Bołądź (kosztem Łukasza Kaczmarka), bo chce mu dać więcej szans na grę i to w meczu o większą stawkę.
Sięgnął po niego jednak dopiero pod koniec drugiej partii, a atakujący Projektu Warszawa tę okazję wykorzystał od razu, zdobywając trzy kolejne punkty i dokładając zaraz potem świetną zagrywkę. Po chwili jednak już go na boisku nie było, bo wrócił Kurek. Do ponownej zmiany na tej pozycji doszło dopiero w drugiej części ostatniej partii.
– Nie sprawdzałem jeszcze statystyk, ale „Bołi” miał ok. 70 procent skuteczności ataku. Nie mogę nie być zadowolony. Fakt, nie dostał zbyt wielu szans w tym meczu. Planowałem wystawić go na początku czwartego seta, ale Bartek Kurek zaczął grać naprawdę dobrze i robił to do końca – tłumaczył po meczu Serb.
Od kilku tygodni ma on duży ból głowy, bo jeszcze niespełna rok temu wydawało się oczywistym, że na ataku podczas igrzysk powinni zagrać Kurek (przy założeniu uporania się z kłopotami zdrowotnymi, które wówczas miał) i Kaczmarek, który świetnie zastąpił kapitana pod jego nieobecność.
Potem jednak drugi z atakujących mierzył się z kłopotami osobistymi, kryzys przechodziła też Kędzierzyn-Koźle, w której występował z sukcesami przez kilka lat. To wszystko wyraźnie odbiło się na formie tego gracza, który – jak pokazały dotychczasowe mecze tego lata w kadrze – wciąż nie jest w pełni dyspozycji.
Bołądź z kolei błyszczy właściwie od początku sezonu klubowego.
Teoretycznie Grbić mógłby zabrać do Paryża wszystkich trzech atakujących, z których jeden byłby rezerwowym. Ale problem polega na tym, że ma w drużynie pięciu bardzo mocnych przyjmujących i zabranie jako rezerwowego kogoś na tej pozycji wydaje się bardziej uniwersalnym rozwiązaniem.
– Nie śpię dobrze – przyznał z lekkim uśmiechem trener Polaków przy pytaniu o selekcję olimpijską. – Ten ból głowy nie jest mały i powraca. Wiele pozycji mam już obsadzonych, ale przy kilku potrzebuję jeszcze potwierdzenia. Bo jednego dnia mam już pomysł, a potem wszystko się zmienia. Zawodnicy dają z siebie wszystko na treningach i w meczach i nie robią nic, by mi to ułatwić.
To trudne. Dlatego odkładam to tak długo, jak tylko mogę – tłumaczył mistrz olimpijski z Sydney.
Pierwotnie planował ogłosić skład na igrzyska po zakończeniu fazy interkontynentalnej LN, ale wtedy uznał, że przesunie to na moment zakończenia turnieju finałowego tych rozgrywek. Przyznał, że liczył na awans do półfinału także dlatego, by mieć jeszcze dwa dodatkowe mecze dające możliwość lepszej weryfikacji.
A jak z tym przedłużającym się czekaniem radzą sobie sami siatkarze? Kurek opowiadał, że on sam stara się odsunąć od siebie myśli dotyczące igrzysk jak najdalej. – Przed nami jeszcze ta najboleśniejsza selekcja. Mimo że te wcześniejsze etapy też nie były dla nas łatwe jako dla grupy.
Dla trenera na pewno również nie było to najprzyjemniejsze przeżycie. Staram się odsunąć te myśli w bardzo daleki zakątek głowy, a wypełniać ją bieżącymi sprawami. Trener oprócz tego, że jest znakomitym fachowcem, to przede wszystkim ma nasze pełne zaufanie.
Dobrze wiemy, że robi wszystko co może, byśmy się jak najlepiej zaprezentowali w igrzyskach. I tym wyłącznie kieruje się przy wszystkich decyzjach – podkreślił.
Gdy zaś pada ponownie podobne pytanie, to kapitan Polaków postanawia nieco odwrócić sytuację. – Mam propozycję takiej gry. Postawcie się na naszym miejscu i zastanówcie się chwilę, co możecie zrobić w tej sytuacji i co będzie dla was indywidualnie najlepsze.
Jakieś pomysły, co warto robić, kiedy trwa selekcja, a rywalizacja jest bardzo mocna w drużynie? Nie ma co dorabiać tu jakieś ideologii. Nie ma co z tego robić fizyki kwantowej czy czarów. Możemy trenować ciężko i koncentrować się na tym, co mamy zrobić najlepiej teraz, w danym momencie.
Bo wybieganie w przyszłość albo myślenie o przeszłości do niczego nie prowadzi – podsumował trzykrotny olimpijczyk.