Niespełna dwa lata dzielą nas od wejścia w życie unijnej dyrektywy, która wymusi zwiększenie udziału kobiet we władzach dużych spółek. Dla wielu z nich będzie to duże wyzwanie – informuje czwartkowa „Rzeczpospolita”.
Gazeta przypomina, że z początkiem lipca 2026 roku duże spółki giełdowe muszą wykazać się co najmniej 40-procentowym udziałem niedoreprezentowanej płci w radach nadzorczych lub jej 33-procentowym łącznym udziałem w zarządach i radach nadzorczych – takie wymagania stawia około 500 spółkom notowanym na warszawskiej giełdzie unijna dyrektywa „Women on Boards”, której zapisy powinniśmy wdrożyć do polskiego prawa do 28 grudnia tego roku.
„Jak jednak wynika z raportów organizacji pozarządowych, firm doradczych, a także z niedawnej analizy „Parkietu” – niezależnie od wybranej opcji – większość dużych spółek notowanych na GPW, będzie musiała wykonać sporo pracy, by spełnić wymagania dyrektywy” – zauważyła „Rz”. Zgodnie bowiem z dostępnymi danymi np. w 2022 roku w zarządach spółek notowanych na warszawskim parkiecie zasiadało – 10,8 proc. pań, a w radach nadzorczych – 17,4. Z kolei w maju 2024 roku stanowisko prezesa zajmowało 5,1 proc. kobiet, w zarządach zasiadało: 13,7 proc., w radach nadzorczych: 17,5, a ogólnie we władzach spółek z WIG20: 19 proc. Sporo więc brakuje do oczekiwanych już w 2026 roku 33 proc.
Inwestorzy coraz częściej postrzegają politykę zarządzania z uwzględnieniem płci jako jeden z kluczowych czynników oceny atrakcyjności spółki, mający realny wpływ na generowanie długoterminowej wartości dla akcjonariuszy – zaznacza w „Rz” Izabela Olszewska z zarządu GPW.
Na razie jeszcze nie są znane szczegóły, jak ową dyrektywę legislacyjnie rozwiąże Polska. Ma do wyboru dwa podstawowe scenariusze:
- Wprowadzić 33 proc. minimum we władzach spółek dla kobiet;
- Określić minimalny 40 proc. udział dla rad nadzorczych.
oprac. aw/pap