Gdyby trzeba było wybrać jedną scenę z meczu Polska – Japonia (3:0) w Lidze Narodów, która stanowi najlepsze jego podsumowanie, to byłaby to ta tuż po zakończeniu ostatniej akcji w pierwszym secie. Biało-Czerwoni zapunktowali blokiem, a będący rewelacją ubiegłorocznej edycji tych rozgrywek Azjaci – próbujący ratować piłkę – leżeli bezradnie na boisku. Tak też było w całym tym spotkaniu – nie przez przypadek tylko w jednym z trzech setów gospodarze zdobyli 20 punktów.
Dwie czołowe ekipy LN (obie przed tym meczem miały na koncie jedną porażkę), pełna hala kibiców – to mogło zwiastować ciekawe i stojące na wysokim poziomie widowisko siatkarskie. Sprawdziło się tylko częściowo, co dało się przewidzieć, zerkając na składy, jakie posłali do gry obaj szkoleniowcy.
Trzeba wyraźnie zaznaczyć – to nie był najmocniejszy skład Japończyków, którzy rok temu zajął trzecie miejsce w LN i wywalczyli awans na igrzyska w Paryżu. Brakowało między innymi będącego kapitanem przyjmującego Yukiego Ishikawy, który w przyszłym sezonie zagra w Sir Safety Perugii oraz podstawowego rozgrywającego Masahiro Sekity. Stąd nie dziwią aż tak nieporozumienia po stronie Azjatów i ich słabszy poziom. Ale nie zmienia to faktu, że Polacy w tym pojedynku zaprezentowali się bardzo dobrze. Najlepiej w tym sezonie.
Mistrzowie Europy rozegrali już wcześniej w Fukuoce dwa mecze, mieli też okazję przyjrzeć się reakcjom tamtejszej publiczności między innymi podczas stojałego na bardzo wysokim poziomie pojedynku gospodarzy z Niemcami (3:2).
Niektórzy z Polaków doświadczyli tej atmosfery już wcześniej na własnej skórze, inni słuchali opowiadań Bartosza Kurka, który ostatnie cztery lata bronił barw klubu Wolfdogs Nagoya. – „Kuraś” nauczył mnie jednego zwrotu, który przydał się, gdy zwróciłem się do kibiców i wzbudził małą entuzjazm wśród nich. Widać, że Japończycy szaleją na punkcie siatkówki i bardzo miło jest widzieć tę radość, gdy podchodzimy do ich, by zrobić sobie z nimi zdjęcia czy rozdać autografy. Widać, że ta radość z obecności na meczu jest podobna jak Polsce. W trochę inny sposób wyrażana, ale łączy oba te kraje – mówił po wtorkowym meczu z Bułgarią Aleksander Śliwka, który z kolei od przyszłego sezonu będzie grał w Suntory Sunbirds.
Jak reaguje tłum japońskich kibiców? Przede wszystkim po każdym punkcie słuchać wielką wrzawę. Jest ona połączeniem okrzyków radości z dźWiękiem wywoływanym przez szybkie i częste uderzanie o siebie nawzajem dmuchanych złotych gadżetów do kibicowania, w które zaopatrzona jest każda osoba na trybunach.
Tak też było w piątek, zwłaszcza gdy punktowała ekipa gospodarzy, choć takich okazji nie było nadmiernie dużo. W czwartek, po meczu z Turkami, serca miejscowych kibiców podbił Kamil Semeniuk, który – według informacji zamieszczonej przez Volleyball World – aż przez dwie godziny rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Miał dostać za to owację, gdy już wreszcie schodził do szatni. Swoim piątkowym występem przyjmujący Perugii też zasłużył na brawa.
Świetnie radził sobie w każdym elemencie i znów potwierdził, że potrafi utrzymać wysoką dyspozycję przez wiele miesięcy. W pewnym momencie w pierwszym secie, gdy szykował się do ataku, jeden z Japończyków skaczący do bloku schował ręce, ale Polak nie dał się na to nabrać.
– Trener rotuje i jak jest tylko okazja, by wejść na boisko w pełnym wymiarze, to nie ma co narzekać na dolegliwość, tylko trzeba zacisnąć zęby i dawać z siebie maksa. Bo selekcja ciągle trwa i każde spotkanie może być ważne – mówił po spotkaniu z Turkami „Semen”.
Po piątkowym występie (wg statystyk zamieszczonych na Volleyball World zdobył 10 pkt, tyle samo co Kurek i Kochanowski, wg danych polskiej kadry – dziewięć, o jeden mniej od Kurka i o dwa mniej od Kochanowskiego) może czuć się naprawdę pewnie pod kątem szans na bilet do Paryża.
Pod koniec drugiej partii Grbić co prawda zmienił go, ale nie dlatego, że wymagała tego sytuacja na boisku. Bo na co można narzekać przy 88 procentach pozytywnego przyjęcia, 67 skuteczności ataku i punktowym bloku? Po prostu przewaga Polaków była już tak duża, a Semeniuk znów błyszczał i szkoleniowiec mógł sprawdzić inne opcje.
Pod koniec spotkania z wyjściowego składu zostali już tylko po stronie Biało-Czerwonych rozgrywający Marcin Janusz i libero Jakub Popiwczak. A przez cały mecz ani razu na parkiecie nie pojawił się jedynie drugi libero Rafał Szymura.
Polacy okazali się bezlitośni dla rywali. Blokiem zatrzymali ich aż 14 razy. Po raz drugi z rzędu zanotowali dwucyfrową zdobycz w tym elemencie – w meczu z Turkami wynosiła ona 11. Swoje też robili zagrywką. Tu przede wszystkim nękał Japończyków Tomasz Fornal, który kilkakrotnie był o krok od serwisu o prędkości 130 km/h.
Azja ci nie mieli żadnych szans z rozpędzoną polską maszyną. Ta działała tak dobrze, że Grbić ani razu nie poprosił o przerwę, co zdarza się niezwykle rzadko. Nie tylko on zrobił tego dnia coś wyjątkowego – leworęczny Śliwka zdobył punkt po ataku prawą ręką. W sobotę, na koniec występu w Fukuoce, działanie tej maszyny przetestują w prestiżowym pojedynku Brazylijczycy.