Na filmach ukraińscy żołnierze ściągają z budynków trójkolorowe flagi. Symbole rosyjskiego najezdźcy spadają na ziemię. Do niewoli oddają się żołnierze. Z zaklejonymi taśmą oczami siedzą, gotowi do odjazdu. Ponad 130 tys. cywilów ewakuowano z regionów, w które jak w masło weszła ukraińska armia w okolicach Kurska.
Generał Ołeksandr Syrski, który na stanowisku głównodowodzącego niedawno zastąpił generała Wałerija Załuzułnego, oznajmił, że zajęto 1000 kilometrów kwadratowych Rosji. Zaskoczenie łatwością lądowego ataku wyrażane jest na Wschodzie i na Zachodzie.
Jednak przypomina ono o absurdalnej zasadzie, którą po cichu przyjęto po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny w lutym 2022 roku: Nie wolno atakować terytorium Rosji
. Owa reguła została wykuta głównie na Zachodzie, który obawiał się atomowych groźb prezydenta Putina. Moskwa wydawała z siebie kolejne pomruki, mimo że od pewnego czasu Ukraińcy tę zasadę powoli łamali.
Była ona bowiem fundamentalnie niesprawiedliwa i militarnie niedorzeczna: oto Rosjanie atakowali terytorium ukraińskie bez jakiegokolwiek skrępowania, działania wojenne toczyły się wyłącznie na obszarze państwa zaatakowanego. Możliwości strategiczne i taktyczne Kijowa były sztucznie krępowane.
Co się zmieniło? Społeczeństwo ukraińskie jest wyczerpane wojną. Morale armii osłabło. Podobnie jak dopływ rekrutów. W obliczu niekorzystnej sytuacji militarnej w Donbasie można było się obawiać konsekwencji politycznych. Tym bardziej, że listopadowe wybory w USA zbliżają się wielkimi krokami.
Owszem, zwolennicy demokratów już widzą Kamalę Harris w Białym Domu. Jednak społeczeństwo prowadzące wojnę musi być bardziej trzeźwe. Możliwość powrotu Donalda Trumpa do władzy nie może być wykluczona, czego dowodem różne sondaże (choćby znaczącego wzrostu popularności populistycznego polityka w porównaniu do lat 2016 i 2020).
Gambit ukraiński w dużej mierze polega na przełamaniu tabu – bezpośrednim ataku na Rosję – i to w pełnej skali. I założeniu, że Kreml nie będzie zrzucać bomb na swoje terytorium.
Po latach cierpień zdjęcia uciekających Rosjan, choćby niewinnych, przynoszą Ukraińcom moment katharsis. Ile można znosić jednostronnego prowadzenia wojny? Owa niepisana konwencja o nieatakowaniu terytorium Rosji doprowadziła do tego, że – jak się okazało – całe połacie tego kraju nie są bronione.
To zwiększało operacyjne możliwości Kremla. Jak się dowiadujemy, dopiero teraz trwa przerzucanie wojsk z Królewca. Litwini już mówią o zdemilitaryzowaniu tego obszaru, co oczywiście jest słuszne, ale pozostaje w sferze pobożnych życzeń.
Na Zachodzie zaś trwa racjonalizowanie zaskoczenia. I trudno nie zauważyć różnicy pomiędzy reakcjami w Warszawie i Wilnie a reakcjami w stolicach państw Europy Zachodniej i USA.
U nas entuzjazm, tam pytania o odwet Putina. U nas zachęty do demilitaryzowania fragmentów Rosji, tam refleksja nad celowością działań Kijowa. W doniesieniach prasowych najmroczniejsze jest porównywanie desperackiej akcji broniącego się kraju do roku 1941 albo bitwy pod Kurskiem.
Od rozpoczęcia ukraińskiego ataku usłyszałem te bezmyślne analogie w mediach zachodnich dziesiątki razy. To dopiero absurd. I jakże politycznie szkodliwy.
Jakiekolwiek, nawet tak mgliste porównania w zachodnich mediach do ataku III Rzeszy, wpisują się przecież w propagandową narrację Kremla. I dalej sugerują, że to nie Rosja jest agresorem, ale że znów najezdżana jest z Zachodu. I że znów szykuje się starcie pod Kurskiem, niemal jak w czasach II wojny światowej
.
To odwracanie znaczeń. Nieprawdopodobna jest szkodliwość dziennikarzy, którzy tak bawią się budowaniem narracji dokoła bieżących wydarzeń. Atakowany staje się agresorem. Współczesny faszysta staje się antyfaszystą.
Nie możemy pozwalać na takie zabawy z historią w demokratycznych mediach naszych sojuszników z NATO.
Warto obnażać te pseudoerudycyjne wywody. Ostatecznie mamy do czynienia tylko z desperacką akcją kraju dzień w dzień niszczonego pociskami i dronami. I chwilą nadziei.
Jarosław Kuisz