Wiele wskazuje na to, że zadziałały tu przedwyborcze zapowiedzi Trumpa. W końcu być dostrzeżonym przez kandydata na prezydenta, a teraz już prezydenta-elekta, to rzecz niebłaha, i przemysł krypto dzięki temu przeżywa naprawdę dobry okres. Nie tylko w Ameryce, bo przecież. I nie jest to tylko teoria.
W Polsce, według szacunków – dokładnych danych nie ma, bo polskie banki nie prowadzą rachunków w kryptowalutach -. Zapewne mniej niż pięć, ale więcej niż dwa miliony. Nie, nie złotych. Ludzi. To świadczy o tym, że zjawisko jest potężne. Polski regulator i nadzorca rynku finansowego, czyli KNF, nie przejawia wobec niego sympatii, uważając kryptoaktywa za coś na pograniczu szalbierstwa – o ile nie za szalbierstwo,.
W Europie zapewne jeszcze przez czas jakiś bitcoin nie będzie regulowany. MiCA, głośna i bardzo długo przygotowywana regulacja, właśnie za chwilę wchodząca w życie, nie obejmuje bitcoina. Jest tak dlatego, że MiCA zajął się tymi instrumentami krypto, które mają, jak to się fachowo acz zarazem poetycko określa, powiązanie z aktywami realnego świata.
Kilka lat temu byłem zaproszony do panelu na konferencji „Święto kapitalizmu”. Jego uczestnicy byli wówczas mówiąc najogólniej w stanie zachwytu, że działalność oparta na tokenach i krypto będzie wreszcie uregulowana. Wszyscy prezentowali się jednocześnie jako wielcy zwolennicy kryptowalut. Mój głos był odosobniony. Powiedziałem, że. A co najmniej poskromienie tych wartości.
Bo za regulowanie wzięto się nie po to, by ten nowy fenomen wzmocnić, lecz aby go skanalizować i poddusić, ze względu na ochronę inwestorów i konsumentów. Bo to właśnie w Unii Europejskiej, nie gdzie indziej, przez ostatnie lata odbywał się festiwal regulacyjnego zrównywania inwestorów z konsumentami. A wskutek tego również wypompowywania tlenu z systemów finansowych. Tak aby się nic nie stało, co mogłoby spowodować gniew ludu. Pardon, gniew wyborców.
Teraz być może okazało się, że, parafrazując tytuł filmu Marka Koterskiego, w Stanach Zjednoczonych lud jest jakiś inny. Co z tym zrobi Unia Europejska? Zapewne nic. Po impulsie, jakim był wynik amerykańskich wyborów, nadal jest odczuwana tu i ówdzie presja wywołana tym, co stało się po drugiej stronie Atlantyku. Prezydent Macron zadzwonił nawet do paru europejskich przywódców, by naradzić, co robić w sytuacji, gdy do Ameryki przyszło nowe.
Myslę, że jeśli chodzi o wartościowe zmiany, nic się w Unii nie wydarzy. Ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić – nie mówiąc o zaprognozowaniu – że Unia zdecyduje się na jakąkolwiek istotną deregulację prowadzenia biznesu, a więc nie tylko funkcjonowania rynków finansowych. To naprawdę byłoby sprzeczne ze wszystkim, co było głoszone przez minione dziesięciolecia i z czego Unia była tak dumna. Poza tym.
W końcu to tylko cztery lata, a po raz trzeci prezydentem być nie może. A w tym czasie i tak zrobimy coś pożytecznego. Na przykład powstanie jakis raport bis à la Mario Draghi. Tak więc żadnego poluzowania nie będzie – chociaż zapewne należy się spodziewać wysypu regulacji, które będą nosiły bałamutne nazwy, mówiące o „liberalizacji”, „rozwoju”, „uproszczeniu”. Unijne.
Chyba że do rządów w głównych państwach unijnych dojdą ruchy i partie, które nie będą tkwić w starych dogmatach, a przy okazji wywrócą stolik w sposób, który wyjdzie nam bokiem. Wtedy może ktoś z europejskiego establishmentu pomyśli: „szkoda, że nie zrobiliśmy tego sami, gdy sprawy były jeszcze pod naszą kontrolą”.
autor: XYZ, był CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI