W brytyjskiej polityce postrzegany jest przede wszystkim jako prawnik: metodyczny i profesjonalny. Ma oko do szczegółów, ale brakuje mu polotu. Jak przekonali się jego wewnątrzpartyjni przeciwnicy, to tylko część prawdy o przyszłym premierze. Przez ostatnie tygodnie Brytyjczycy powoli dowiadywali się coraz więcej o osobowości lidera partii, która ostatecznie 4 lipca odniosła historyczne zwycięstwo. Mieli okazję poznać również niewyraźny zarys jego politycznych planów. W obydwu przypadkach dowiedzenie się czegoś więcej było wyjątkowo trudne.
Jeśli ktokolwiek chce zrozumieć Starmera, musi najpierw spojrzeć na jego życie, zanim został politykiem. Keir Starmer urodził się w niezamożnej rodzinie Starmer urodził się w niezamożnej rodzinie w stolicy, ale udało mu się dostać do prestiżowej, choć finansowanej przez państwo szkoły w podlondyńskim hrabstwie Surrey. Slogany opisujące jego dzieciństwo — np. „mój ojciec był ślusarzem” — powtarza tak często, że niektórych zaczęły już bawić. Keira Starmera dzieli kilka dni od objęcia stanowiska premiera Wielkiej Brytanii. Ale dla wielu rodaków pozostaje zagadką. Jednak pod tą powłoką kryje się głębsza trauma. Zimny, zdystansowany ojciec Starmera, Rodney, opiekował się w pełnym wymiarze godzin jego matką, u której zdiagnozowano rzadką chorobę autoimmunologiczną, gdy Keir miał 11 lat. Przez większość swojego życia ledwo chodziła… musiała mieć amputowane kończyny.
Przed dołożeniem ręki do polityki Starmer reprezentował dwóch ekoaktywistów w sprawie z początku lat 90. Potem specjalizował się w sporach o prawa człowieka, zawsze walcząc w obronie słabszych. Jego prawicowi wrogowie lubią przypominać tamte sprawy i oskarżać go o stawanie po stronie terrorystów. Jednak w 2008 r. to on zastąpił McDonalda na stanowisku dyrektora prokuratury, przekształcając się z bojownika o prawa człowieka w przedstawiciela establishmentu. I właśnie to doświadczenie wykorzystuje, by przekonać do siebie centrowych wyborców.
Wielu dostrzega podobną zmianę w jego polityce personalnej, odkąd cztery lata temu stanął na czele Partii Pracy. Starmer dostał się do parlamentu w 2015 r., a już rok później został sekretarzem do spraw brexitu w gabinecie cieni Jeremy’ego Corbyna. Starmer rozbudzał euroentuzjastyczne nastroje, zachęcając do organizacji drugiego referendum, które mogłoby odwrócić decyzję Brytyjczyków o opuszczeniu UE. Brexit odbił się im czkawką. Teraz czekają na rząd, który będzie prowadził zupełnie inną politykę. Nawet w grudniu 2019 r., gdy Corbyn podał się do dymisji po najgorszej porażce wyborczej od blisko stulecia, Starmer podkreślał, że Partia Pracy nie może przesadzać ze zwrotem w stronę centrum.
To, że Starmer dotarł na sam szczyt, nie jest przypadkiem. Zanim zaczął oficjalnie ubiegać się o przywództwo, przez dwa lata organizował cotygodniowe tajne spotkania przygotowawcze z zaufanymi współpracownikami. Starmer nie ma własnej frakcji wśród posłów i, co znamienne, zatrudnił urzędników służby cywilnej na kluczowych stanowiskach politycznych. Woli pracować w dużej sali w siedzibie Partii Pracy niż w plotkarskim labiryncie korytarzy i herbaciarni parlamentu .
Starmer słynie z metodycznego, często aż do przesady, stylu wystąpień publicznych. Rozczłonkowuje swoje wypowiedzi, co sprawia, że wydają się bardziej skomplikowane niż są. W polityce zagranicznej jego stanowisko przysporzyło mu sporo problemów z własnym elektoratem. Wypowiadając się o atakach Hamasu z 7 października, nieskładnie zasugerował, że Izrael ma prawo wstrzymać dostawy prądu i wody w Strefie Gazy. To bardzo poważnie zaszkodziło jego relacjom z muzułmańskimi i pro-palestyńskimi wyborcami. Mało konkretów, sporo obaw.
Przedwietrze na wybory w Wielkiej Brytanii zawisło w powietrzu. Starmer z powodzeniem zjednoczył za sobą większość swojej partii, jeszcze niedawno bardzo skłóconej. Obiecał 1,5 mln nowych budynków mieszkalnych w ciągu pięciu lat, także na tzw. zielonym pasie. Jednak konkretne plany wciąż nie zostały ustalone. Wsparcie byłych premierów, Tony’ego Blaira i Gordona Browna, skłania się w kierunku zaskakującej przyszłości Starmera.