Mistrz Polski nie zawstydza. Ale czy się liczy? Oto ranking drużyn nie spełniających oczekiwań

Liga mołdawska, po wyłączeniu z niej bogatego Sheriffa Tyraspol, byłaby w ogonie Europy. Obecnie rankingowo jest poza jej pierwszą trzydziestką. Tak „wysoko” głównie dzięki nabijaniu punktów przez seryjnego mistrza kraju. Kibic, który nawet interesuje się piłką, nie bardzo kojarzy takie ekipy jak FC Balti, Milsami czy Petrocub, które są w czołówce tej ligi tuż za Tyraspolem i mniej więcej raz na dekadę sprawiają jakąś niespodziankę.

Dobrze, że Petrocub takowej nie sprawił w Białymstoku. W Lidze Konferencji ważne będą… gole w czwartkowy wieczór przed własną publicznością po przejściu fazy eliminacyjnej. Ten pierwszy rywal w Lidze Konferencji w Białymstoku – napiszmy to wprost – nie był z najwyższej półki. W zasadzie był najsłabszym ze stawki. Tyle teoria, bo z drugiej strony, rywalizacja z mołdawskim Petrocubem była doskonałą okazją, by sprawić swoim fanom sporo radości i powiększyć konto bramkowe, które przy ligowej formule i dużej, ciasnej tabeli, w końcowym rozrachunku będzie bardzo ważne.

Co ważniejsze: mieć też komplet sześciu punktów po dwóch meczach, bo mistrz Polski w pierwszym spotkaniu dość niespodziewanie na wyjeździe pokonał najmocniejszego swojego ligowego rywala – FC Kopenhaga 2:1. Jagiellonia jest ostatnio w znakomitej formie. Od drugiej połowy września wygrała pięć z sześciu meczów i nie odniosła żadnej porażki – podzieliła się punktami tylko z Legią Warszawa (1:1).

Oczekiwania przed meczem z Petrocubem były więc spore. Ale przez niemal 70 minut można było poczuć się rozczarowanym. Nawet nie tyle dlatego, że Jagiellonia grała zły mecz, ile dlatego, że była irytująco nieskuteczna. Z trybun po kolejnych niezłych akcjach było słychać tylko jęki zawodu. To Afimico Pululu w sytuacji sam na sam nie przelobował bramkarza gości, to trzykrotnie znakomite sytuacje marnował Jesus Imaz, nie trafiając nawet z kilku metrów. Właściwie każdy z ofensywnych piłkarzy gospodarzy po godzinie gry miał swoją okazję – celny, niecelny lub zablokowany strzał – ale wynik nadal się nie zmieniał.

Do tego było też kilka błędnych decyzji arbitra z Kazachstanu Daniyara Sakhina. To, że sędzia nie przyznawał ewidentnych rzutów rożnych Jagiellonii czy też przekazywał piłkę na rzut rożny rywalom tam, gdzie stałych fragmentów gry być nie powinno, tylko potęgowało rozczarowanie. 70 minut irytacji i ważna wygrana. Wszystko w tym meczu długo zmierzało zatem do najgorszego scenariusza, czyli straty punktów u siebie z przeciętną mołdawską drużyną. Całe szczęście, że ostatecznie Jagiellonia.

Napastnik z Angoli do bramki rywala trafił dwukrotnie w ciągu trzech minut. Sprawił, że ostatni kwadrans spotkania był dużo spokojniejszy, co nie znaczy, że lepszy.

Czy Jagiellonii za dotychczasową grę w Europie należą się brawa? Rozliczając za wyniki po dwóch meczach, tak. Czy kibice będą bić je jednak długo? Po wielkim starciu w Kopenhadze radość była ogromna. Takie mecze budują drużynę. Takie starcia wspomina się przez lata. Spotkania z ekipami takimi jak Petroclub są dużo bardziej niebezpieczne. Trzy punkty są w nich obowiązkiem, zatem więcej można w nich stracić niż zyskać.

Trudno, by trener Adrian Siemieniec, po podziękowaniu za spotkanie nie zwrócił uwagę na podbramkową nieporadność, która w starciu z kolejnymi rywalami może sporo kosztować. Do Białegostoku przyjedzie teraz norweskie Molde. Ekipa, która jest na podium swej ligi. Potem mistrza Polski czekają dwa wyjazdy i przetarcia z czeską Mladą Bolesław i słoweńskim NK Celje oraz domowy mecz z Olimpiją Lublana z tego samego kraju.

Jagiellonia w czołówce, ale rankingowo na razie ma z tego niewiele. Choć na razie w zestawieniu ładnie wygląda pozycja Jagiellonii w tabeli Ligi Konferencji, bo polski klub jest tuż za Chelsea, czy Fiorentiną, to kluczowe dla jego losów w Europie będą starcia z rywalami ze swojej półki, czy jak w przypadku Molde, być może nawet z takimi o półkę wyżej. To one będą też decydowały o budowaniu osobistego rankingu Jagiellonii. Mistrz Polski na tę chwilę nadal korzysta z rankingu ligowego, bo jego osobisty jest za słaby.

To zacznie się zmieniać dopiero po kolejnej wygranej czy dwóm remisom w tym sezonie europejskich pucharów. Taka jest cena za wcześniejszy europejski niebyt. Będzie to szczególnie istotne przy rozstawieniach drużyny w eliminacjach kolejnych europejskich pucharów, co pozwoli uniknąć trudniejszych rywali i dostać się do bardziej prestiżowych rozgrywek.

Na razie Jagiellonia punktuje zatem dla naszej ligi, ale sama oprócz bonusów finansowych za dwie wygrane (łącznie to 800 tys. euro) za wiele rankingowo nie ma. Zamiast gwarantowanych w tym sezonie 2,5 pkt za fazę ligową Ligi Konferencji, UEFA dopisze jej co najmniej 4. Nie mniej przy współczynniku naszej ligi, który wynosi 5,625, by mistrz Polski realnie odczuł profity rankingowe z europejskiej przygody, musi iść za ciosem.